Wydział IX – jak działał kontrwywiad w czasie PRL?

Nawet 200 przeszukań rocznie – tyle przeprowadzał polski kontrwywiad w okresie PRL. W nocy i przy użyciu niebezpiecznego promieniowania, elitarna grupa “straceńców” otwierała sejfy i kopiowała setki tysięcy stron tajnych dokumentów. Byli tak profesjonalni, że jeszcze do niedawna sposoby ich działania były tajemnicą. Poznaj sekrety Wydziału IX.

Czym zajmował się Wydział IX Departamentu II MSW?

Infografika wydzial ix tajemnice kontrwywiadu prl

Wydział IX powstał po II wojnie światowe. Działał w okresie PRL. Regularnie przeprowadzał tajne przeszukania na przykład w ambasadach, konsulatach, hotelach i miejscach negocjacji na terenie całego kraju. Obiektem zainteresowania były wszystkie tajne dokumenty.

Wyspecjalizowana grupa penetracyjna przechwytywała:

  • pocztę dyplomatyczną,
  • informacje do kontroli łączności szyfrowej placówki,
  • dane szpiegów innych państw,
  • treści międzynarodowych narad,
  • wytyczne negocjacji kredytowych,
  • plany gospodarcze zachodnich firm.

Kto pracował w Wydziale IX? Kontrwywiad PRL

Większość członków grupy penetracyjnej pochodziła z pionu techniki operacyjnej służb bezpieczeństwa PRL. Rekruterzy chętnie wybierali osoby, które miały doświadczenie w tajnych akcjach.

Kandydaci do grupy kontrwywiadu musieli być odporny na stres i wykazywać się znajomością chemii, fizyki i mechaniki. Często byli to więc absolwenci szkół oficerskich, politechnik, a niekiedy znanej szkoły wywiadu w Starych Kiejkutach (tajny ośrodek szkoleniowy Departamentu I MSW, obecnie Agencja Wywiadu).

Szczególnie ważną umiejętnością było zamków.

Innym, ciekawym wskazaniem, było posiadanie dzieci. Do otwierania sejfów funkcjonariusze wykorzystywali wysokoenergetyczne promieniowanie gamma. Izotopy kobaltu i irydu wyglądem przypominały kilkumilimetrowe kawałeczki grafitu z ołówka. Mimo swoich niewielkich rozmiarów, były one bardzo niebezpieczne dla zdrowia. Bliska styczność z nimi trwale uszkadzała plemniki, a konsekwencji prowadziła do problemów z płodnością.

Czołówka, wydział straceńców i grupa penetracyjna – sekcje do zadań specjalnych

Gazety

Czołówką nazywana była sekcja hotelowa. Funkcjonariusze wraz z oficerem wspólnie przeglądali prasę w poszukiwaniu informacji o przyjeżdżających do kraju delegacjach. Innym zleceniem było przeszukiwanie gości hotelów podejrzanych o szpiegostwo lub biorących udział w negocjacjach handlowych. Czasami rejestrowali dźwięk lub obraz z ich pobytu. Wystarczyło tylko szybko uzyskać od przełożonego zgodę przez telefon na przeprowadzenie akcji i można było wkraczać do działania.

Do placówek dyplomatycznych wchodzili “obiektowi”. Do tej grupy trafiali tylko nieliczni. To oni kopiowali tajne dokumenty. Wśród nich wydzielony był tzw. wydział straceńców, który był odpowiedzialny za wcześniej wspomniane otwieranie zamków przy pomocy promieniowania.

Jego funkcjonariusze po 10 minutach pracy przekraczali roczny limit przyjętych dawek radioaktywnych. Dla porównania, likwidatorzy skutków katastrofy w Czarnobylu mogli przyjąć maksymalnie 25 remów jednostek promieniowania. Straceńcy z Wydziału IX podczas kilkugodzinnej akcji dostawali kilkanaście na całe ciało i jeszcze więcej na dłonie.

Grupa lotniskowa formalnie nazywała się “Tajfun”. Jej zadaniem było przechwytywanie i kopiowanie poczty dyplomatycznej na lotnisku w Okęciu. Z kolei pion obserwacji zewnętrznej zabezpieczał akcje penetracyjne, czyli wykradanie dokumentów z obiektów.

Sekcja mercedsowa zajmowała się obserwacją dyplomatów japońskich. Jej funkcjonariusze jawnie jeździli za nimi, by ci mieli poczucie bycia obserwowanymi. Nierzadko się nawet ze sobą witali, bo łączyły ich neutralne stosunki. Mieli świadomość, że każde z nich po prostu wykonuje swoją pracę.

Przebieg akcji w hotelu

Napis hotel na budynku

Każdym hotelem opiekował się funkcjonariusz Biura “B” (pion obserwacji służb specjalnych PRL). Jego zadaniem była rekrutacja pracowników i pilnowanie, by sprzątaczki nie próbowały przeszkodzić w akcji. On także obserwował gościa. Wszelkie uwagi od razu zgłaszał sekcji hotelowej przez radio za pomocą kryptonimów. Jeśli korytarz był pusty, “betkarz”, bo tak nazywano funkcjonariusza, dawał im sygnał do opuszczenia pokoju. Po ich wyjściu dodatkowa osoba sprawdzała, czy pokój jest w nienaruszonym stanie. Musiał odzwierciedlać zastaną przez obiektowych sytuację. Liczył każdy się szczegół, taki jak powieszona czapka na klamce czy sposób ułożenia monet na walizce.

Tajne przeszukanie w ambasadzie

Dokumenty leza na stole

Na każdą akcję obiektowi zabierali mnóstwo ciężkiego sprzętu i grubą teczkę z wszystkimi potrzebnymi informacjami. Znajdowały się w niej:

  • kopie kluczy,
  • informacje o zabezpieczeniach,
  • plany budynku,
  • grafiki pracy.

Klucze do drzwi najczęściej odwiedzanych placówek obiektowi dorabiali sobie sami. Przed wejściem dokładnie oglądali obiekt z zewnątrz i wewnątrz, co udawało się dzięki podszywaniu pod ekipy remontowe lub hydrauliczne. Jeśli funkcjonariusz zauważył na drzwiach alarm, ustalono czy lepiej go oszukać magnesem, czy może wejść oknem.

Akcja rozpoczynała się po tym, jak wszyscy dyplomaci i pracownicy ambasady opuścili placówkę. Do środka wchodzili obiektowi wraz z przedstawicielem wydziału operacyjnego. Ten decydował, które dokumenty mają zostać skopiowane.

Po zamknięciu drzwi od środka, czasem dodatkowo zaklejeniu okien folią, funkcjonariusze próbowali dostać się do sejfu. Szyfr poznawali za pomocą promieniowania. Prześwietlali mechanizm zegarka sejfu i na podstawie zdjęcia ustalali, jak ustawić pokrętło, aby otworzyć zamek.

Współpraca z rosyjskim kontrwywiadem

Polski kontrwywiad blisko współpracował z KGB (organem bezpieczeństwa ZSRR) i bardzo dobrze wspomina te relacje. To od jego funkcjonariuszy straceńcy nauczyli się wykorzystywać promieniowanie do otwierania zamków. Rosjanie dzielili się także swoimi pomysłami i sprzętem. Wiedza ta była jednak podstawowa. Polacy sami ją uzupełniali, by projektować własne urządzenia. Nierzadko też sami służyli im pomocą, na przykład gdy agenci KGB potrzebowali kodów używanych przez Meksykanów w Moskwie.

Działania Wydziału IX Rosjanie nazywali “tajnym przenikaniem”. Polscy funkcjonariusze nie zostawiali bowiem żadnych śladów, dlatego też nie używano słowa “wejście”, bo aby wejść trzeba otwierać zamek. Niejednokrotnie KGB chciało towarzyszyć naszym grupom penetracyjnym, ale wtedy te zwodziły go mówiąc, że “nie ma możliwości operacyjnych”.

Nieudana akcja w Budapeszcie

Widok na budapest

Mimo wielu udanych akcji, dochodziło do porażek. Krąży historia o grupie penetracyjnej, która dokonała ataku na placówkę NATO w Budapeszcie. Wszyscy funkcjonariusze zostali zabici i spaleni w piecach do niszczenia dokumentów. Informację potwierdził generał Andrzej Kapkowski – wieloletni pracownik służb specjalnych PRL. W rozmowie z Tomaszem Awłasewiczem, autorem książki “Nietykalni”, powiedział, że dowiedział się o tym od samych Węgrów. Łączyły nas wtedy z nimi dobre relacje i wysoki poziom zaufania.

źródło artykułu: Tomasz Awłasewicz, “Niewidzialni. Największa tajemnica służb specjalnych PRL”, Wydawnictwo Agora, 2021

Dżesika Dominiak
Zawodowo piszę i bawię się słowami. Prywatnie czas spędzam na siłowni, na spacerach z psem lub na kanapie, rozwiązując krzyżówki. Mam słabość do brukselki i miętowo-czekoladowej latte.
error: Treści są zabezpieczone!