Wielcy szpiedzy w historii: Mieczysław Słowikowski – polski agent w Afryce

Po rozpoczęciu ofensywy brytyjskiej pod El Alamein w Afryce Północnej, która zasadniczo przyczyniła się do klęski III Rzeszy w II wojnie światowej, rozpoczął się aliancki desant we francuskiej części Afryki Północnej. Desant znany tylko bardziej uważnym uczniom i pasjonatom historii. Desant, który zmienił wszystko, doprowadzając do kapitulacji państw Osi w Tunezji. Desant, który mógł się zdarzyć dzięki polskiemu Bondowi – Mieczysławowi Słowikowskiemu.

Operacja Torch (z ang. pochodnia), bo o niej mowa, rozpoczęła się nocą z 7 na 8 listopada 1942 r. i była amerykańsko-brytyjską operacją na terenie Algierii i Maroka Francuskiego, której kluczową przyczyną było odciążenie brytyjskiej ofensywy w Libii. Nie mogłaby ona zaistnieć na kartach historii, gdyby nie jeden człowiek, który na terenie Afryki Północnej zbudował prawdziwą siatką szpiegowską.

JAK POWSTAŁ AGENT SŁOWIKOWSKI?

Mieczysław Zygfryd Słowikowski urodził się 25 lutego 1869 r. w Jazgarzewie, w ówczesnym powiecie Grójec. Ukończył studia handlowe w Warszawie, jednak swoją przyszłość postanowił związać z armią. W lipcu 1915 r. zaciągnął się do Polskiej Organizacji Wojskowej, która powstała z inicjatywy Józefa Piłsudskiego zaledwie rok wcześniej, tuż po wybuchu I wojny światowej.

Ukończywszy Szkołę Podchorążych Polskiej Siły Zbrojnej, otrzymał stanowisko dowódcy kompanii i organizatora batalionu garnizonowego w Dąbrowie Górniczej. Już w 1918 r. rozpoczął rzeczywistą służbę zostając mianowany oficerem Wojska Polskiego i dowódcą plutonu baonu garnizonowego w Warszawie.

Mieczysław Słowikowski

Przez kolejne lata Słowikowski konsekwentnie się doszkalał (m.in. był słuchaczem Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie) i awansował. Doświadczył także trud żołnierskiej służby, odbywając staż w 20. Pułku Piechoty. Inteligentny, o wysokim poziomie zdolności interpersonalnych i nieocenioną umiejętnością myślenia strategicznego, zajmował stanowiska kierownicze. Do 1937 r. pełnił funkcję szefa sztabu Brygady KOP „Grodno”.

SZPIEG UKRYTY W KONSULACIE

II wojna światowa zastała Słowikowskiego, gdy ten piastował stanowisko sekretarza w Konsulacie Generalnym RP w Kijowie na Ukrainie.

Oficjalnie.

W rzeczywistości już wówczas pracował dla Oddziału II Sztabu Generalnego Wojska Polskiego – w strukturach wywiadu i kontrwywiadu wojskowego.

K. Banach w opracowaniu Zasady i metody pracy Oddziału II Sztabu przedstawia rys – typ idealny – oficera tego oddziału, jako osoby rozumnej, znającej ludzka psychikę, z wrodzoną nieufnością co do spływających informacji. Żadnej z tych umiejętności czy też cech nie można odmówić Słowikowskiemu.

Nie pomylił się on w swoich przewidywaniach, że mobilizacja wojskowa prowadzona przez ZSRR jest dokonywana w celu napaści na Polskę w porozumieniu z Niemcami, zgodnie z treścią paktu Ribbentrop-Mołotow. Chcąc poinformować polskie władze o swoich przypuszczeniach, powrócił do Polski, lecz zaraz potem został aresztowany. Choć szybko udało mu się powrócić na Ukrainę, okazało się jednak, że nie ma do czego wracać…

Wiaczesław Mołotow, Minister Spraw Zagranicznych ZSRR, twierdził, że

skoro państwo polskie nie istnieje, tym samym nie istnieje Ambasada RP i personel nie ma żadnych praw dyplomatycznych.

Instytucje dyplomatyczne przestały istnieć, a wielu z dyplomatów spotkał los zesłańców w obozach pracy w głębi Związku Radzieckiego (m.in. Jerzego Matusińskiego, konsula generalnego RP w Kijowie, z którym notabene Słowikowski blisko współpracował).

Ten los czekał prawdopodobnie i samego Słowikowskiego, jednak dzięki interwencji ambasadora Włoch ambasada polska mogła opuścić Związek Radziecki z pełnią praw dyplomatycznych i udać się do Paryża, gdzie właśnie formował się nowy rząd polski z Władysławem Sikorskim jako premierem i Władysławem Raczkiewiczem jako prezydentem RP.

WALKA Z WIATRAKAMI

To właśnie stolica Francji wpłynęła na dojrzewanie idei pracy szpiegowskiej w Słowikowskim. Pracując w Oddziale II Sztabu Naczelnego Wodza poznał kpt. Bogdana Jankowskiego pracującego w Wydziale Wywiadowczym na terenie hitlerowskich Niemiec. Wspólnie doszli do drastycznych wniosków na temat panującej sytuacji wojennej:

[…] Wszystko co się tutaj dzieje, wskazuje na to, że nikt się nie spodziewał takiego rozwoju wydarzeń. Na wywiad spadło to jak grom z jasnego nieba. […] Nie pomyślano o organizacji mogącej kierować pracą wywiadowczą na terenach zajętych przez nieprzyjaciela. […] był to właśnie najlepszy moment do zorganizowania takiej pracy. Wyglądało na to, że jakaś przedziwna panika ogarnęła wszystkich i jedyną myślą był wyjazd z Francji.

Pomysł, aby w taki sposób kontynuować pracę wywiadowczą, nie spotkał się ze szczególną aprobatą. Nie przypadł on do gustu ani nowemu konsulowi Wacławowi Bitnerowi, ani samym żołnierzom, wśród których poszukiwał godnych współpracowników. Wspomagając akcję ewakuacyjną oficerów przez Hiszpanię do Anglii, liczył bowiem na pozyskanie wsparcia wśród walczących żołnierzy.

Podczas ewakuacji napotkał nie tylko trudności w samej jej organizacji i zachowaniu konspiracyjnego charakteru, ale także w podejściu Francuzów. Okazało się, że znaczna część z nich, wręcz cieszyła się z kapitulacji Francji (!). Nie musieli już podejmować dalszej walki przeciwko nazistom – walki uznawanej przez nich samych za don kichotowską walkę w wiatrakami. Również proponując wyjazd Czechom, Belgom i Holendrom, spotykał się z rozgoryczeniem i rezygnacją.

DO ALIANTÓW PRZEZ… AFRYKĘ

Podejmując nadal ryzykowne próby ewakuacji żołnierzy, Słowikowski doszedł do wniosku, że najlepszą drogą jest szlak przez Afrykę Północną. Uznał, że nie będzie ona zajęta przez Niemców, a wkrótce musi zostać zajęta przez aliantów. Gdyby do tego doszło, żołnierze znaleźli by się od razu wśród aliantów.

Okazało się to świetnym wyborem, a cała akcja przebiegała płynnie i bez większych trudności. Nie pozostawał bez znaczenia fakt, że lokalne władze Casablanki w Maroku okazywały się o wiele bardziej przyjazne niż władze francuskie. Także wtedy z Londynu napłynął rozkaz. Rozkaz o utworzeniu placówki wywiadowczej właśnie w… Casablance.

Kiedy Słowikowski wybierał Afrykę Północną jako bazę ewakuacyjną dla żołnierzy, nie spodziewał się, że niedługo później pojawi się dokładnie w tym samym regionie, aby wykonać zadanie nie do wykonania – zbudować szpiegowską siatkę i umożliwić aliantom zajęcie północy Afryki w ramach operacji Torch.

MUSI PANOWAĆ RYGOR

Atmosferę, która panowała wówczas na północy Afryki, doskonale oddaje film Casablanca z 1942 r. Jak pisze w Newsweek’u Filip Gańczak, nie istniał żaden ruch oporu, a działalność służb hitlerowskich i faszystowskich widziana była przez mieszkańców na każdym kroku.

Choć trudno w to uwierzyć, nie było tam ani jednego agenta brytyjskiego wywiadu. Historycy do dziś twierdzą, że wywiad brytyjski był klientem wywiadu polskiego i korzystał ze zbudowanych przez niego struktur. Brytyjsko-polska współpraca wywiadowcza zawiązała się dzięki polskiemu agentowi, który z dniem 1 maja 1941 r. objął stanowisko szefa Ekspozytury Wywiadowczej Afryka Północna w Algierze.

Do wyprawy tej Słowikowski odpowiednio się przygotował. Zapoznał się wcześniej z mapami terenu, ulic i infrastruktury. Dzięki temu po przybyciu na miejsce doskonale orientował się w nowym środowisku geograficznym, środowisku, które dotychczas znał tylko z sienkiewiczowskiej lektury.

Także wtedy przybrał swój nowy pseudonim, porzucając dr Skowrońskiego, który towarzyszył mu podczas organizacji ewakuacji wojska z Francji. Od tej chwili stał się Rygorem. Jak sam wyznał po latach: Pomyślałem, że to będzie najlepszy pseudonim dla mojej Ekspozytury. W niej musi panować rygor.

I bezwzględnie panował.

CZŁOWIEK Z FIRMY PŁATKÓW OWSIANYCH

Niezwykle szybko udało mu się zorganizować siatkę szpiegowską. Pozyskani francuscy agenci samodzielnie werbowali kolejnych agentów w terenie, obejmowali infiltracją wszystkie istotne infrastruktury, jak porty handlowe czy stacje kolejowe. Sam Słowikowski – szef wywiadu – dla większości agentów pozostawał nieznany.

Jest rzeczą nieprawdopodobną, że jego działalność nie wzbudziła niepokoju pośród gestapo. Słowikowski osiągnął to za pomocą stworzenia sobie nowego wizerunku. Przykrywka przedsiębiorcy fabryki Floc-Av produkującej płatki owsiane dała mu status społecznej elity i łatwy dostęp do informacji przepływających wśród ludzi zajmującej wysokie pozycje społeczne.

Jako właściciel firmy przynoszącej ogromne zyski umożliwił sobie tym samym swobodne, niewzbudzające podejrzeń i umotywowane zawodowo podróże po inwigilowanym rejonie.

Wiele lat później Hal Vaughan – były oficer służb dyplomatycznych USA – powie:

W Algierze pojawia się polski oficer, z żoną i synem. Melduje się w hotelu, nie ma dużo pieniędzy. Powinien natychmiast stać się celem dla włoskiego lub niemieckiego wywiadu – od razu zostać namierzonym. Kamuflaż, który sobie wymyślił zasługuje na osobną lekcję w każdej szkole wywiadowczej na świecie.

WSZYSTKO, BY ŻOŁNIERZE BYLI PRZYGOTOWANI

Rygor samodzielnie prowadził sprawy biurowo-administracyjne, w tym ewidencje depesz i pism otrzymywanych z Londynu czy rozliczenia finansowych kosztów. Pracował codziennie od 9 rano do 1 w nocy. W wielu ryzykownych sytuacjach pomagała mu jego żona Zofia, co sam podkreślał w swoich wspomnieniach. Każdego dnia pracował także w spółce Floc-Av. W tym czasie siatka szpiegowska sięgała już Algieru, Tunisu i Maroka.

Raportował na bieżąco o ustaleniach wywiadu, a intensywność pracy Ekspozytury coraz bardziej się zwiększała. Pozyskał m.in. informacje dotyczące stanu marynarki francuskiej stacjonującej w Dakarze, dokładne opisy miast, lotnisk, portów morskich, stacjonujących żołnierzy państw Osi i ich sprzętu wojskowego. Dokonał politycznej i ekonomicznej oceny sytuacji, przekazał plan obrony wybrzeża i obrony przeciwlotniczej, a nawet specjalny opis pancernika Richelieu z uwzględnieniem uszkodzeń czy stan zapasów materiałów pędnych i amunicji po stronie nieprzyjaciela.

Wszystkie te informacje miały na celu odpowiednio przygotować żołnierzy na czas operacji Torch, zwiększają tym samym jej sukces. Tak właśnie się stało.

Mieczysław Słowikowski

PRACA W UKRYCIU, ŻYCIE W ZAPOMNIENIU

Po operacji Ekspozytura Rygor nie miała już racji bytu i rychło została rozwiązana. Wówczas major Słowikowski wyjechał do Londynu. Na krótko wrócił jeszcze do Algierii, jednak praca, którą miał wykonywać, nie miała wiele wspólnego z dotychczasową – była jawna, oficjalna i polegała głównie na utrzymywaniu kontaktu ze służbami brytyjskimi.

Mimo że za swoje zasługi został odznaczony m.in. brytyjskim orderem The Most Excellent Order of the British Empire jako pierwszy polski oficer, w zasadzie żadna książka historyczna opisująca operację Torch nie wspomina o polskim agencie i jego szpiegowskim sukcesie.

W okresie PRL uznany został za zdrajcę i pozbawiony polskiego obywatelstwa. Ostatnie lata życia spędził w zapomnieniu w Londynie, gdzie zmarł w 1989 r.

Wypchnięty na margines dokonań wojennych, apelował, by przypominać światu o naszym wkładzie w zwycięstwo.

* Artykuł został napisany na podstawie publikacji M. Z. Rygor Słowikowskiego W tajnej służbie. Jak polski wywiad dał aliantom zwycięstwo w Afryce Północnej, Poznań 2011 (I wydanie – Londyn 1977).

Słowikowski z rodzinąZdjęcie główne: Słowikowski z żoną i synem na wakacjach w Karpatach w 1939 r. Zdjęcie pochodzi z książki M. Z. Rygor Słowikowskiego W tajnej służbie. Jak polski wywiad dał aliantom zwycięstwo w Afryce Północnej , Poznań 2011

error: Treści są zabezpieczone!