Nie taki Mikołaj święty – czyli jak chroniony jest Twój prezent?

Przechodzimy przez śnieżne zaspy lekkim krokiem bociana, a przynajmniej chcielibyśmy… Po lewej biało – jakbyśmy byli w szklance mleka, w której ktoś wymieszał nas z finlandzkim blaskiem słońca. Po prawej i przed nami białe drzewa iglaste powbijane w śnieg jak świeczki na torcie i obsypane zmrożonym cukrem pudrem. A co jest wisienką na tym torcie? Stary, poczciwy grubasek, który na co dzień żyje na tym odludziu na przedmieściach lapońskiego miasteczka Rovaniemi, ale zna go cały świat.

W końcu docieramy do drewnianej chaty, do której wprowadza nas jakiś elf, sprawdzając nas ręcznym wykrywaczem metali. W progu otrzepujemy śnieg z butów, pod którymi skrzypi podłoga w niskim korytarzu. Wzdłuż ściany rozsiadła się tam grupa dziennikarzy, którzy czekają na swoje pięć minut.

Przechodzimy przez kilka izb, aż docieramy do owalnego gabinetu. Twarze i dłonie grzeją się w żarze ognia, strzelającego z kominka. Z czerwonego fotela podnosi się gospodarz i z serdecznym uśmiechem, zarysowanym gdzieś w długiej siwej brodzie, wita nas uściskiem dłoni, a następnie wskazuje nam wygodne fotele.

Zatapiamy się w nich, kiedy elf przynosi nam grzańce. Zapach cynamonu. Święty Mikołaj siada naprzeciwko nas. Dyktafon leży na stole – grubym, drewnianym blacie. Łyk gorącego grzańca, włączenie dyktafonu i można zaczynać.



via GIPHY

Spy Shop: Dzień dobry, Mikołaju! Dziękujemy za zaproszenie w to niezwykłe miejsce. Moglibyśmy porozmawiać dziś o świętach, o elfickich zwyczajach czy nawet o tym, co dzieje się tu przez pozostałe jedenaście miesięcy roku. Ale takie pytania zada Ci każdy z tych dziennikarzy, którzy czekają teraz w korytarzu. My chcielibyśmy poznać to miejsce od kuchni, której nie widzą zwykli turyści. Drewniana chata obsypana śniegiem pośrodku zmrożonej tajgi wygląda dość niepozornie, ale wiemy, że w rzeczywistości to prawdziwy Biały Dom – dosłownie i w przenośni.

Mikołaj: Na co dzień życie tutaj jest dość powolne i przyspiesza dopiero w drugiej części roku – wtedy zaczynają tu kręcić reklamy Coca-Coli – jeżdżą ciężarówkami i zatrudniają moje elfy do pomocy za dolara dziennie. Zjawiają się dziennikarze i akwizytorzy, którzy sprzedają chińskie lampki choinkowe. I oczywiście przychodzi sporo listów, które muszą być składowane w specjalnie chronionym miejscu – dane osobowe to dla nas najważniejsza rzecz. Zresztą dbamy o to, żeby nic nie wyszło za próg tej chaty bez naszej oficjalnej zgody – przed Waszym przyjściem moi pracownicy wyłączyli generator szumu, który sprawia, że ten dyktafon nie nagrałby niczego w moim gabinecie.

Spy Shop: Czyli skromna kamera do transmisji online to tylko wierzchołek góry lodowej. Jak dużo kamer nas teraz obserwuje?

Mikołaj: Pytanie godne włamywaczy z filmu „Kevin sam w domu”, który to zresztą film widzę często przez okna w czasie Świąt. Kamera do transmisji online jest dla ludzi, reszta kamer jest dla nas. Raczej nie uśmiechniecie się do żadnej z nich, bo wszystkie są ukryte, ale jeśli chcecie, możecie pomachać do tej, która stoi na moim biurku – to kamera ukryta w kubku na kawę. Dla nas najważniejsza jest jednak ochrona całego terenu, dlatego obszar wokół chaty jest obserwowany przez fotopułapki, które nagrywają obraz dopiero wtedy, gdy wykryją jakiś ruch – dzięki temu mamy też spore oszczędności, które możemy wydać na różne imprezy okolicznościowe – np. na Mikołajki, urodziny Rudolfa czy przyjazd mojego znajomego jeszcze z czasów komunizmu – Dziadka Mroza.

Spy Shop: Kamery, podsłuchy, zagłuszacze – a co, jeśli ktoś jednak naprawdę zasłuży na rózgę i spróbuje włamać się choćby do magazynu z prezentami?

Mikołaj: Zdarzały się już takie przypadki. Ale moje elfy to tylko pozornie pocieszne skrzaty – wydaje się, że ich praca polega na całodziennym taszczeniu uśmiechu między jednym a drugim rumieńcem na twarzy, selekcjonowaniu listów, pół-automatycznym wpisywaniu do systemu prezentów i ich adresatów czy noszeniu tacy z ciasteczkami i szklanką mleka – jednak tak naprawdę, żeby zostać elfem w Rovaniemi, trzeba pozytywnie przejść testy wytrzymałościowe, jak do fińskiej armii.

Później cyklicznie odbywają się zajęcia z samoobrony, a pod elfickim kubrakiem zawsze schowany jest gaz pieprzowy lub paralizator, a czasem nawet pałka teleskopowa (śmiech). Mimo to muszę przyznać, że zdarzyły się dwie czy trzy kradzieże prezentów z magazynu, ale złodzieje nie wiedzieli, że każdy nasz prezent jest oznaczony proszkiem fluorescencyjnym UV, więc kiedy chcieli upchać komuś te fanty na czarnym rynku (który zresztą też monitorujemy dla świętego spokoju), od razu wpadli w nasze ręce.

Spy Shop: A co z systemem, który przechowuje wszystkie dane osobowe, adresy i preferencje ludzi na całym świecie? Czy macie jakieś specjalne zabezpieczenia? Z taką bazą danych moglibyście konkurować z Google…

Mikołaj: Nasza baza jest dla nas tym, czym Pierścień dla Golluma – moje elfy opowiadają mi czasem legendy – dlatego o nasz system dbamy wszelkimi możliwymi zabezpieczeniami, żeby żaden Snowden nie mógł się tu włamać. Na takich wygodnych hakerów mamy zresztą najlepsze zabezpieczenie – odłączenie bazy od internetu. A gdyby jednak jakiś Tom Cruise próbował wykraść te dane, będąc tu na miejscu, doniesie nam o tym KeyLogger, który monitoruje każdą aktywność klawiatury. Ale najpierw taki gagatek musiałby przebrnąć niedostrzeżony przez teren…

Spy Shop: Nasze pięć minut dobiega końca, więc czas na ostatnie pytanie – co w tym roku znajdziemy pod choinką?

Mikołaj: Pewnie Mikołaja złapanego fotopułapką na rozdawaniu prezentów.

W taki właśnie sposób najsłynniejszy włamywacz świata sam chroni się przed włamaniem. Branżowe sztuczki zna jak mało kto, a lata praktyki zrobiły z niego prawdziwego mistrza.

Ale jednocześnie jest to jedyny włamywacz na świecie, dla którego aż chce się zostawić niezamknięte drzwi, uchylone okno, szeroki komin i mleko do popicia ciastek.

error: Treści są zabezpieczone!